Tatry & Pieniny 2021

Pewną skromną tradycją stają się już powoli moje wrześniowe wyjazdy w Tatry, podczas których kompletuję Wielką Koronę Tatr. Tradycję tę zapoczątkowałem w 2018 roku, kiedy udało się zdobyć te łatwiejsze takie jak Sławkowski Szczyt i Krywań, ale też poważniejszy, pozaszlakowy wierzchołek Wysokiej. Rok później nie udało się pojechać w Tatry, ale już rok temu znów udało się spędzić kilka wrześniowych dni w Tatrach, podczas których udało się wejść na Kończystą, Baranie Rogi oraz Kieżmarski Szczyt. W tym roku również udało się tak zaplanować swoje obowiązki i czas wolny, aby jeden z wrześniowych tygodni przeznaczyć na Tatry.

12.09.2021

Do Czarnej Góry, gdzie miałem umówiony nocleg u poznanego rok wcześniej Andrzeja, dotarliśmy w niedzielę wraz z Pawłem. Zanim jednak zakwaterowaliśmy się w wynajętym pokoju, spędziliśmy dzień na wycieczce rowerowej. Wyruszyliśmy z Łapszanki, skąd wdrapaliśmy się na przełęcz, z której rozpościera się najładniejszy widok na Tatry, jaki kiedykolwiek widziałem. Stamtąd ruszyliśmy żółtym szlakiem, który pokrywa asfalt w dół do miejscowości Osturna. Stamtąd zaś zieloną cyklotrasą wyruszyliśmy w kierunku Prislopu (1224 m). Na sam szczyt jednak nie wjechaliśmy. Wcześniej bowiem odbiliśmy w lewo na niebieską cyklotrasę, którą dotarliśmy na wierzchołek Javorinki (1209m). Stamtąd dalej niebieską trasą dotarliśmy do rozwidlenia ścieżek na Magurce (1196m). Kontynuowaliśmy jednak podróż trasą niebieską, by przez Slodivosvky Vrch (1157m) dojechać do znanej turystycznej atrakcji rejonu – ścieżki w koronach chmur nad Bachledową Doliną i Żdiarem. Tam urządziliśmy sobie popas i po godzinnej przerwie rozpoczęliśmy zjazd żółtą, a potem zieloną trasą przez Plesny Vrch (1041m) w kierunku Spiskich Hanusovic. Po dojechaniu do tej miejscowości skończyła się jazda w terenie. Teraz czekać nas miał już w zasadzie powrót wyłącznie asfaltem. W Spiskiej Starej Vsi uzupełniliśmy w tutejszym sklepie zapasy wody i ruszyliśmy w kierunku granicy, którą przekroczyliśmy w Sromowcach Niżnych. Stamtąd jednak nie ruszyliśmy od razu w kierunku Niedzicy, ale podjechaliśmy jeszcze nad Jezioro Czorsztyńskie i zamek w Niedzicy, nad którym wylądowałem już drugi raz w tym roku. Dopiero stamtąd po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w kierunku Niedzicy, Łapszych Niżnych i Łapszanki. Czekało nas tutaj ponad 300m przewyższenia do pokonania na dystansie około 15 kilometrów po asfalcie. Sama końcówka wycisnęła z nas ostatnie soki. Ostatecznie nasza wycieczka zamknęła się w niespełna 60 kilometrach i ok 1100m przewyższeń.

13.09.2021

Następnego dnia już ruszyliśmy w góry. Pierwszym punktem mojego chytrego planu był Ganek (2462m). Najłatwiejsza droga na ten wierzchołek prowadzi z Doliny Złomisk. Zaparkowaliśmy zatem auto na parkingu pod Strbskim Plesie i ruszyliśmy wylanym asfaltem niebieskim szlakiem w kierunku schroniska nad Popradzkim Plesie (ok 1500m). Po dotarciu do schroniska po nieco ponad godzinie zrobiliśmy krótką przerwę na uzupełnienie płynów i ruszyliśmy czerwonym szlakiem wokół jeziora. Za drewnianym posągiem pewnej damy odbiliśmy w lewo w kierunku Doliny Złomisk. Już pierwsze kroki pokazały, że czeka nas tutaj prawdziwie amazońska przeprawa, w buszu, wilgoci i błocie. Trzeba było zatem jak najszybciej wyjść z dolnego piętra doliny, bo im wyżej, tym roślinności miało być mniej, a zatem więcej słońca powinno wpadać do doliny i ją osuszać. Na progu górnego piętra doliny spotkaliśmy panią, która wybrała się na poranny spacer nad Lodowy Staw Mięguszowiecki. Ona była już w drodze powrotnej, podczas gdy my dopiero pięliśmy się pod górę. Odbiliśmy w końcu w prawo w kierunku Dolinki Rumanowej. Naszym punktem orientacyjnym był szczyt, który pierwotnie w mojej ocenie był Gankiem i to na niego obraliśmy azymut, zgodnie z pojawiającą się tu i ówdzie kopczykowaną ścieżką. Niestety rzut oka na ślad GPS pokazał, że poszliśmy za bardzo na wschód i w efekcie dotarliśmy nie do podnóża Ganku, a do podnóża Złobistej (2426m). Na szczęście udało się w miarę łagodnym trawersem dotrzeć do ujścia żlebu, którym należało wspiąć się w kierunku tzw. Rumanowej Ławki, czyli trawersu zbocza w lewo do kolejnego żlebu, który miał nas wyprowadzić na Gankową Przełęcz (2388m). Tu zrobiliśmy krótki postój na uzupełnienie płynów i kalorii i ruszyliśmy na atak szczytowy tzw. Gankowym Koniem – ostrą, eksponowaną granią, opadającą stromo w kierunku północnym w stronę Doliny Kaczej. Po niespełna 20 minutach spaceru w całkoitej mgle dotarliśmy na wierzchołek i znaleźliśmy skrzynkę na szczycie. Wpisaliśmy się do znajdującego się w niej zeszytu i niedługo potem rozpoczęliśmy zejście. Pogoda bowiem zaczynała się pogarszać i zaczęło kropić. Szybko zeszliśmy z powrotem do Gankowej Przełęczy i natychmiast ruszyliśmy w dół górnym ze żlebów. Następnie szybki trawers pozwolił nam wrócić w górne partie dolnego żlebu, którym szybciutko zeszliśmy na dno Doliny Rumanowej i ruszyliśmy w kierunku otwierającej się przed nami Doliny Złomisk. Dopiero tam pozwoliliśmy sobie na dłuższą przerwę na popas, uzupełnienie kalorii i płynów. Stąd mieliśmy fajny widok na przedzierającą się w chmurach Wysoką. Niedługo potem ruszyliśmy w dół w kierunku Popradzkiego Plesa, gdzie z przyjemnością uzupełniliśmy chmielowe elektrolity w jednej z tutejszych restauracji i dopiero rozpoczęliśmy zejście w kierunku parkingu przy Strbskim Plesie.

 14.09.2021

Nazajutrz naszym planem było zdobycie Lodowego Szczytu  (2627m) – trzeciego co do wysokości szczytu w Wielkiej Koronie Tatr, ustępującego wysokością tylko Gerlachowi i Łomnicy. Ruszyliśmy zatem rano autem do Starego Smokovca, skąd częściowo wyasfaltowanym szlakiem ruszyliśmy w kierunku górnej stacji Hrebienioka (1285m). Tam jednak nie zabawiliśmy długo i ruszyliśmy niemal natychmiast zielonym szlakiem w kierunku Chaty Tery’ego. Najpierw jednak minęliśmy spektakularny wodospad, a niedługo potem nasz szlak skręcał w lewo, podczas gdy w prawo prowadził dalej szlak tzw. Tatrzańską Magistralą. Niedługo po odbiciu w lewo dotarliśmy do Schroniska Zamkovskiego (ok 1480m), które spowite było mgłą. Wilgoć w powietrzu tego dnia była bowiem niesamowita. W schronisku zrobiliśmy sobie krótki postój. Teraz bowiem czekało nas żmudne podejście pod Chatę Tery’ego (2015m) w Dolinie Pięciu Stawów Spiskich. Dotarlliśmy tam po niespełna półtorej godzinie. Tu pogoda była już nieco lepsza i zza chmur częściej wychodziło słońce. Zdecydowaliśmy się tutaj na dłuższy postój i drugie śniadanie oraz uzupełnienie płynów po czym ruszyliśmy zielonym szlakiem w kierunku Lodowej Przełęczy (2376m). Początkowo wędrowaliśmy wraz z dużą grupą słowackich turystów, ale szybko udało się ich wyprzedzić. Poza tym oni skręcili na żółty szlak i poszli na Czerwoną Ławkę (2352m). Zatem niemal sami wędrowaliśmy w kierunku Lodowej Przełęczy. Po drodze minęło nas tylko kilku schodzących z góry turystów, a na samej przełęczy spotkaliśmy dwie niemieckie turystki oraz jedną turystkę, która dopiero na przełęcz docierała ale od strony Doliny Jaworowej. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy najpierw granią w kierunku szczytu, potem skręciliśmy w lewo i dotarliśmy do żlebu. Tutaj jednak zamiast wyjść z niego w prawą stronę, poszliśmy nim aż do końca i dotarliśmy na przełęcz. Tutaj widoczność była zerowa, ale po chwili nieco się przejaśniło i mogliśmy ocenić gdzie jesteśmy. A byliśmy za Lodową Kopą(2602m). Musieliśmy zatem wykonać dość psychiczny trawers po skalnej półce przykrytej zmrożonym śniegiem. To pozwoliło nam dotrzeć na Lodową Szczerbinę i stamtąd już wiedzieliśmy jak iść, a poza tym przed nami dostrzegliśmy trójkowy zespół. Poszliśmy zatem za nimi granią Lodowych Czub, czując ekspozycję zarówno z lewej, jak i prawej stronie. Jeszcze przed szczytem udało nam się przegonić spotkany zespół i po łatwym końcowym odcinku dotarliśmy na wierzchołek, gdzie wpisaliśmy się do zeszytu oraz zrobiliśmy zdjęcia przy charakterystycznym trójnogu (aparacie triangulacyjnym wykorzystywanym przez kartografów). Po chwili dotarł minięty przez nas zespół. Okazała się nim para słowacko-włoska prowadzona przez przewodnika. Nie spędziliśmy na szczycie jednak zbyt wiele czasu i po szybkim posileniu się ruszyliśmy dalej w kierunku Lodowego Zwornika, gdzie mieliśmy pokonać za chwilę wąski kawałek grani zwany Lodowym Koniem. Po emocjach, jaki dostarczyła nam grań Lodowych Czub, sam Lodowy Koń nie okazał się nad wyraz wielkim wyzwaniem. Po zejściu z niego ruszyliśmy w kierunku Zadniego Lodowego Szczytu i Lodowego Zwornika, skąd dalej żlebem przyklejonym do Ramienia Lodowego zeszliśmy do Doliny Pięciu Stawów. A tam już było łatwo, choć skakanie po wielkich głazach i szukanie właściwej drogi było dość upierdliwe. Wreszcie jednak dotarliśmy z powrotem do schroniska, a siedząc przed nim na ławce i pałaszując coś na kształt lunchu, spotkaliśmy trójkę Polaków, którzy tutaj nocowali. Pogadaliśmy chwilę o ich i naszych planach po czym ruszyliśmy dalej w dół. W przeciwieństwie do nich, my mieliśmy przed sobą jeszcze dobrych kilka kilometrów marszu. Zejście do Chaty Zamkowskiego, a potem do Hrebienioka i Starego Smokovca poszło nam jednak bardzo sprawnie i szybko zameldowaliśmy się z powrotem na naszej kwaterze.

15.09.2021

Środa miała być ostatnim dniem naszej działalności górskiej. Zwłaszcza, że nogi zaczynały odczuwać już trudy codziennych wyryp. Tym razem czekało nas najłatwiejsze chyba orientacyjnie i technicznie zadanie, ale szczyt najwyższy z dotychczas zdobywanych – Łomnica – Królowa Tatr. Wyruszyliśmy zatem rano do Tatrzańskiej Łomnicy, gdzie zaparkowaliśmy w pobliżu dolnej stacji kolejki i wyruszyliśmy początkowo cyklotrasą, a potem zielonym szlakiem w kierunku schroniska w Skalnatym Plesie (1725m). Nie lubię tego podejścia, bo jest relatywnie krótkie, ale bardzo intensywne, a przy tym jeśli pokonuje się je w słonecznym dniu, to już od rana trzeba się mierzyć z palącym słońcem i praktycznie brakiem cienia. Tak też było i tym razem. Podejście jednak, mimo że wylało z nas siódme poty, poszło nam zaskakująco sprawnie i po nieco ponad półtorej godzinie pokonaliśmy 800m przewyższeń i ok 5km dystansu.

Pod schroniskiem i przy średniej stacji kolejki zrobiliśmy sobie przerwę na drugie śniadanie i napojenie się przed dalszą drogą. Niestety zepsuła się pogoda i nad Skalnate Pleso i całą dolinę nadciągnęły chmury, które szczelnie zakryły niebo. Ruszyliśmy zatem starym zielonym szlakiem spod jeziora w kierunku Łomnickiej Przełęczy (2190m). Początek tej ścieżki to konieczność przedzierania się przez kosówkę, ale po wyjściu z niej czekał nas wygodny spacer szerokim chodnikiem tak, że na przełecz dotarliśmy po  mniej niż godzinie. Tam odpoczęliśmy chwilę i ruszyliśmy na Łomnicę, kóra od południa nie wygląda już tak groźnie, choć południowo-zachodnia ściana opada do Doliny Zimnej Wody stromymi zerwami.

Ruszyliśmy początkowo ścieżką prowadzącą niemal krawędzią ściany, by od Łomnickiej Kopy ruszyć w głąb ściany Łomnicy. Po chwili napotkaliśmy pierwsze łańcuchy, ale początkowo je zignorowaliśmy i przetrawersowaliśmy grańkę, na której one się znajdowały łatwiejszym terenem z dołu. Potem skręciliśmy lekko w lewo i wróciliśmy na właściwą ścieżkę, ubezpieczoną bardzo bogato w tatrzańską biżuterię. Po łańcuchach i klamrach wspinaliśmy się w pobliże szczytu, co chwila jednak będąc zmuszanymi do przepuszczania schodzących z gór. Środa była bowiem świętem i dniem wolnym na Słowacji, co sprawiło, że w góry wyszła masa ludzi i nie ominęło to jednak również i Łomnicy. Wreszcie jednak udało się wyjść na szczyt, gdzie jednak nie mogliśmy liczyć na żadne widoki, bowiem niebo było nadal szczelnie zasnute chmurami. Zrobiliśmy sobie zatem sesję zdjęciową i ruszyliśmy w dół, znów przepuszczając zarówno schodzących szybciej, jak i wchodzących. Po powrocie na przełęcz zrobilismy sobie dłuższy postój. Niebo bowiem trochę się przecierało i zaczęły pojawiać się fajne widoki, od Sławkowskiego, przez Dolinę Zimnej Wody i w głębi Dolinę Staroleśną z Bradavicą. Gdzieś tam po prawej majaczyła sylwetka Lodowego Szczytu, a w oddali momentami nawet Gerlacha. W końcu jednak trzeba było się ruszyć, bo w przeciwieństwie do większości – nie zjeżdżaliśmy na dół wyciągiem, a czekał nas jeszcze solidny spacer. Po powrocie nad Skalnate Pleso też zaserwowalismy sobie krótką przerwę i dopiero później ruszyliśmy w ostatni etap spaceru, który zakończyliśmy po nieco ponad godzinie na parkingu przy którym pozostawiliśmy auto.

16.09.2021

Na zakończenie naszego tygodniowego pobytu w Tatrach postanowiliśmy jeszcze trochę pokręcić na rowerze. Planem było przejechanie Przełomem Dunajca ze Sromowców Niżnych do Szczawnicy, a potem wjechać w pobliskie góry i jakoś inną drogą zjechać do Sromowców, gdzie zostawiliśmy auto.

Pierwsza część trasy do Szczawnicy to prawdziwa przyjemność. Poruszaliśmy się praktycznie cały czas albo po płaskim albo minimalnie w dół. Przełom Dunajca zaś jako fragment ścieżki Velo Dunajec to prawdziwe przyrodnicze arcydzieło, które polecam wszystkim przejechać właśnie na dwóch kółkach. Po dotarciu do Szczawnicy musieliśmy się jakoś przecisnąć między wszędobylskimi tłumami turystów, ale po wyjechaniu z miasta było już lepiej. Ruszyliśmy w kierunku miejscowości Jaworki znanej z turystycznej atrakcji – szlaku przez Wąwóz Homole. My jednak nie dojechaliśmy do tego szlaku, a odbiliśmy wcześniej na ścieżkę rowerową prowadzącą ostro do góry do schroniska pod Durbaszką (934m).

Ten podjazd zabił mnie i to przynajmniej dwukrotnie. Potrzebowałem tam dwóch dłuższych przerw, a kiedy jechałem (a w zasadzie pełzałem na rowerze) to miałem ciemno przed oczami. Po dotarciu do schroniska pod Durbaszką otworzyły się nam fantastyczne widoki na Pieniny, Małe Pieniny i Beskid Sądecki z górującą w okolicy Radziejową (1266m) i całym Głównym Szlakiem Beskidzkim ze Skałką (1163m) Małą (1155m) i Wielką Przechybą (1191m), Złomistym Wierchem (1224m) oraz Bukowinkami (1209m).

Po posileniu się w schronisku i wyrównaniu płynów, ruszyliśmy ścieżką wzdłuż granicy w kierunku Wysokiego Wierchu (898m), skąd rozpościerał się piękny widok na Wąwóz Dunajca i przede wszystkim Trzy Korony (982m). Stamtąd mieliśmy początkowo bardzo stromy zjazd na stronę słowacką, który potem się nieco wypłaszczył i dał nam bardzo dużo frajdy, gdy w dużych prędkościach przemierzaliśmy charakterystyczne beskidzkie polany. Dotarlismy do przełęczy Lesnicke Sedlo (ok 690m)  skąd dalej ostro w dół, ale tym razem już asfaltem dotarliśmy do miejscowości Lesnica. Tutaj zamiast jednak jechać prosto i szybko dojechać do ścieżki Velo Dunajec, skręciliśmy w lewo na niebieską cyklotrasę, która zaskoczyła nas bardzo stromym podjazdem na przełęcz Targov (690m). Kontynuując przemieszczanie się czerwoną cyklotrasą dotarliśmy w końcu do Czerwonego Klasztora, skąd już znaną nam asfaltową trasą wróciliśmy do Sromowców.  Wyszła nam bardzo fajna pętla z 53km dystansu prawie 950m przewyższeń. A wróciliśmy w samą porę, bo wsiadając do auta, zaczęło padać i padało przez cały wieczór, noc i cały następny dzień, który spędziliśmy w drodze powrotnej na Dolny Śląsk.