Jak to zwykle bywa podczas nasiadówek w Sobótce i jedna z ostatnich przyniosła pomysł na kolejny wyjazd. Choć tym razem miała to być szybka, weekendowa akcja w Tatrach, a nie żadna egzotyka w stylu Nepalu czy Peru 😉 Padło na termin w ostatni weekend czerwca, gdy kończyła się szkoła i zaczynały się wakacje.
Naszą bazą była miejscowość Przybylina, gdzie znaleźliśmy nocleg w prywatnym domu, gdzie do dyspozycji gości było całe piętro (plus ogródek). Gospodyni była miła, choć zasadnicza 😉 Największą uciążliwością nie był jednak kontakt z właścicielką, a dojazd na miejsce. Podróż zajęła nam bowiem prawie sześć godzin, głównie ze względu na płonący pojazd (na szczęście nie nasz) na autostradzie i ogólnie jakość drug na Słowacji, która nie pozwala zbytnio pogonić. W efekcie dojechaliśmy na miejsce późno bo dopiero o 23 w czwartek. A już nazajutrz mieliśmy ruszać w góry.
27.06.2025 (piątek) – Otargańce
Piątkowym celem był grzbiet Otargańców, przez który biegnie zielony szlak pieszy. Prowadzi on wspomnianym grzbietem oddzielającym Dolinę Raczkową od Jamnickiej. W piątek rano nie było jeszcze problenu z parkingiem, więc po zostawieniu aut ruszyliśmy najpierw szlakiem niebieskim przez Dolinę Użką, a po dosłownie kwadransie wbiliśmy się w szlak zielony.
Ten niemal natychmiast „się spionizował” podejście, które nas tutaj czekało dosłownie wyciskało z nas siódme poty. Ale przynajmniej dzięki temu też szybko nabieraliśmy wysokości. Już po niespełna godzinie mieliśmy blisko 400m przewyższeń w nogach i widoki zaczynały się otwierać nie tylko na sąsiednie grzbiety i doliny tatrzańskie, ale też na majaczące w oddali pasma Niżnych Tatr jak i Małej i Wielkiej Fatry.

Po osiągnięciu wysokości mniej więcej 1600m krajobraz zmienił się na bardziej górski. Wyszliśmy z lasu i poruszaliśmy się teraz w kosówce, która malała z każdym metrem. Pierwszym wierzchołkiem na naszej dzisiejszej trasie był Niżny Ostredok (ok 1710m npm), z którego rozpościerała się bardzo ładna panorama z dominującym na horyzoncie wierzchołkiem niżnej Magury (1920 npm), na który to mieliśmy się za niebawem wdrapać.

Po dotarciu na ten drugi z wierzchołków zrobiliśmy sobie przerwę na uzupełnienie płynów i kalorii. Stąd też jak na dłoni widzieliśmy już kolejne wierzchołki przez które prowadził zielony szlak: Ostredok (2050m npm), Wyżnią Magurę (2095m) i dominującą w krajobrazie Jakubinę (2194m npm), której kopulasty kształt nadaje wyjątkowego charakteru. Wraz jednak ze zdobywaniem kolejnych metrów w pionie i kilometrów w poziomie zmieniała się pogoda i początkowo słoneczną aurę zastępowały coraz ciemniejsze chmury. W efekcie na Jakubinie spędziliśmy już mało czasu, bo od polskiej strony nadciągnęły chmury tak ołowiane, z których w każdej chwili mogło coś spaść.
Ruszyliśmy zatem w dół (Jakubina była najwyższym punktem na trasie) w kierunku Jarząbczego Wierchu (2137m npm), gdzie odbiliśmy w prawo i czerwonym szlakiem po Głównej Grani Tatr Zachodnich ruszyliśmy w kierunku Kończystego Wierchu (2002m npm), zmagając się z bardzo silnymi podmuchami wiatru i opadającymi coraz niżej chmurami. Hardshelle były w pogotowiu, bo naprawdę spodziewaliśmy się deszczu w każdej sekundzie. Szczęśliwie jednak udało nam się dotrzeć w suchej aurze do Kończystego Wierchu ale nie zatrzynaliśmy się tam ani na chwilę. Wiatr bowiem dosłownie zwalał z nóg, a cieżkie, ołowiane chmury już przelewały się przez grań, atakując od polskiej strony. Puściliśmy się pędem w kierunku Starorobociańskiej Przełęczy (1958m npm), której jednak nie osiągnęliśmy bo wcześniej skręciliśmy w prawo w żołty szlak którym mieliśmy dotrzeć do parkingu przez Dolinę Raczkową.

Minęliśmy Raczkowej Stawy (Wyżni, Niżni i Suchy) i schodziliśmy dalej w kierunku dna doliny. Po chwili nasz szlak dotarł do płynąego obok potoku dzięki czemu mogliśmy uzupełnić zapasy wody. Im jednak niżej schodziliśmy tym pogoda się poprawiała. Ciężkie chmury zostały wysoko w górach, a ponadto niżej wiatr nie był już tak dokuczliwy. W efekcie gdy dotarliśmy do Koliby Pod Klinem (ok 1450m npm) mogliśmy już nawet zdjąć z siebie wierzchnią warstwę, bo znów zaczynało się robić ciepło. Nieco niżej dotarliśmy też pod wiatę, gdzie zrobiliśmy sobie krótką przerwę, a dalej szlak pieszy zmieniał się w szeroką, utwardzoną drogę, którą schodziło się już dużo łatwiej, choć zejście dłużyło się niemiłosiernie. Finalnie jednak po 8 godzinach dotarliśmy do rozwidlenia szlaków, gdzie rano odbiliśmy na zielony, a po kolejnych 20 minutach byliśmy przy aucie. Całość wycieczki zamknęła się w niecałych 8,5 godzinach (choć samego marszu było tylko 5h15m), ponad 18 kilometrach dystansu i ponad 1500m przewyższeń.
28.06.2025 (sobota) – Baraniec & Rohacze
Na sobotę zaś mieliśmy nieco bardziej ambitny plan. Chcieliśmy przejść przez Grzbiet Barańca oraz grań Rochaczy, nazywaną „slowacką Orlą Percią”. Samą grań mieliśmy pokonać na koniec, więc zanosiło się na prawdziwą „truskawkę na torcie” jak mawiał klasyk.
Udało nam się wyjść na szlak o godzinę wcześniej niż poprzedniego dnia, co już samo w sobie można było uznać za sukces. Za parking posłużyło nam to samo miejsce, co dzień wcześniej. Fajnie, bo mieliśmy już obcykaną miejscówkę, choć zaparkować było trudniej, najprawdopodobniej przez to, że zaczął się weekend. Udało się jednak znaleźć ostatnie wolne miejsce, więc nie ociągając się, ruszyliśmy na szlak.
Ten początkowo prowadził tak samo – niebieskim przez Dolinę Użką. Na rozwidleniu nie skręcaliśmy jednak w prawo jak wczoraj, a w lewo trzymając się czerwono-zielonych oznakowań. Po chwili jednak szlak prawy odbijał w prawo do lasu w miejscu gdzie znajduje się górski hotel Oresznica.

I podobnie jak poprzedniego dnia – gdy tylko weszliśmy na zielony szlak, ten natychmiast się „spionizował”. Szybko nabieraliśmy wysokości, więc weszliśmy w tryb postoju po każdych zdobytych 200m przewyższeń. System ten praktykowałem już od dawna i spisywał się on bardzo dobrze, więc zaimplementowałem go również w grupie 😉

Minęliśmy jeden punkt widokowy, potem Kolibę Holica, gdzie akurat ktoś odpoczywał i niedługo potem zrobiliśmy sobie dłuższy postój. Mieliśmy już bowiem w nogach 600m przewyższeń, a widoki zaczynały się powoli otwierać. Po drugim śniadaniu i uzupełnieniu płynów ruszyliśmy dalej w górę. Okoliczności przyrody zmieniały się coraz szybciej. Wyszliśmy z lasu w kosówkę i z każdym metrem coraz lepiej było widać przebieg naszej trasy prowadzącej cały czas grzbietem. Cały czas towarzyszyło nam pełne słońce, co mogło skutkować wieczorem oparzeniami słonecznymi.

Pierwszą kulminacją na trasie tego dnia był wierzchołek Klinovate (1630m npm), skąd jednak widoki nie były jeszcze zbyt efektowne ponieważ przesłaniała go kosodrzewina. Ruszyliśmy zatem wyżej i dłuższy postój zrobiliśmy dopiero na drugim, bardziej wybitnym wierzchołku – Mladky (1945m npm). Stąd mieliśmy fantastyczne widoki, a ponieważ na szczycie nie wiało, zdecydowaliśmy się tutaj na dłuższy popas. Nie byliśmy tu jedyni. Dało się zauważyć, że to popularne miejsce na pikniki. Spotkaliśmy też tutaj… rowerzystę, który pojechał w kierunku Małego Barańca, po czym zjechał i puścił się pędem w dół ścieżką w kierunku Trnoveckiej Doliny.

My zaś po odpoczynku ruszyliśmy dalej zielonym szlakiem grzbietowym, osiągając wierzchołek Małego Barańca (2044m npm), a potem „właściwego” Barańca (2182m npm), który też był najwyższym punktem na dzisiejszej trasie. Mieliśmy już w nogach ponad 1200m przewyższeń, ale do końca trasy było jeszcze daleko. Teraz bowiem czekało nas strome zejście w kierunku Żarskiej Przełęczy (1917m npm), skąd mieliśmy atakować Rohacza Płaczliwego.

Po stromym zejściu znaleźliśmy jednak jeszcze ustronne (takie, w którym nie wiało) miejsce na kolejny posiłek gdzieś na zboczu Smreka (2074m npm), więc po przerwie ruszyliśmy szybkim krokiem w kierunku przełęczy, a po jej osiągnięciu niemal z marszu ruszyliśmy pod górę na Rohacza Płaczliwego (2125m npm). Z dołu to podejście wyglądało okrutnie. 200m przewyższeń na dystansie 500m, czyli średnio ok 40%. Weszło jednak dość miękko, mimo że na szczycie Rohacza zegarek pokazywał już ponad 1700m przewyższeń. Nogi zatem miały prawo już boleć.

Na szczycie Rohacza Płaczliwego chwilę odpoczęliśmy po czym ruszyliśmy… z powrotem w dół w kierunku rozwidlenia szlaków, które znajdowało się jakieś 100m pod wierzchołkiem. Tam odbiliśmy w lewo na grań w kierunku Rohacza Ostrego (2088m npm). Zeszliśmy do siodła a zaraz za nim rozpoczęły się elementy zręcznościowe „z żelastwem”w postaci łańcuchów. Najpierw krótkim kominkiem do góry, potem analogicznie, ale na dół (nieco dłuższym) aż dotarliśmy do głównego punktu programu, czyli Rohackiego Konia. Fragmentu grani z dość dużą ekspozycją, który można pokonać lewym jej ostrzem, prawym bądź techniką okrakową 😉 Wybierając subiektywnie najlepsze możliwe warianty przeszliśmy ten odcinek stając na szczycie Rohacza Ostrego, skąd czekało nas jeszcze częściowo ubezpieczone łańcuchami zejście w kierunku Jamnickiej Przełęczy (1908m npm). Nie zatrzymywaliśmy się tam jednak na postój, a od razu ruszyliśmy niebieskim szlakiem w dół Doliny Jamnickiej. Tym szlakiem mieliśmy dojść aż do naszych samochodów na parkingu.
Krótki postój zrobiliśmy dopiero na wysokości Jamnickich Stawów, gdzie już tak nie wiało i było przyjemnie ciepło. Potem ruszyliśmy w głąb doliny, mijając rozdroże pod Jarząbczym Wierchem. Kontynuowaliśmy zejście, docierając do połączenia z zielonym szlakiem, prowadzącym z Żarskiej Przełęczy który mógł stanowić wariant awaryjny, gdybyśmy się nie zdecydowali na przejście przez Rohacze. Dalej ścieżka zmieniała się już w szeroką utwardzoną drogę którą szło się wygodniej, choć kilometry i przewyższenie w nogach dawało już się we znaki. Ostatecznie przy aucie zameldowaliśmy się po 9,5 godzinie, z czego samego marszu było 6 godzin. Całość zamknęła się w 23,5 kilometrach dystansu i niespełna 2000 metrach przewyższeń. Po takich dwóch dniach w Tatrach chyba zasługujemy na kilka dni odpoczynku 😀