Tradycja jesiennych wypadów na południe Europy w grupie Do Góry Nogami sięga roku 2014, kiedy na początku października wybraliśmy się do Albanii. Co roku jeździmy szukać ostatnich promieni jesiennego słońca, aby naładować baterie przed zbliżającą się zimą. Nie inaczej był w tym roku i na terapeutyczną podróż w poszukiwaniu słońca wyruszyliśmy do Chorwacji w składzie 11 dorosłych plus dwójka niespełna letnich brzdąców oraz dwa psy 😉
16.10.2021
W przeciwieństwie do poprzednich wyjazdów, w których zwykle korzystaliśmy z transportu lotniczego (wyłączając zeszły wyjazd), ruszyliśmy samochodami co dało niektórym z nas możliwość zrobienia sobie przerwy w połowie drogi, która akurat wypadała we Wiedniu. Ponieważ trójka, w której podróżowałem miała swoje rowery na bagażniku, mogliśmy zorganizować sobie szybkie zwiedzanie Wiednia z perspektywy rowerowego siodełka. Tym samym po przybyciu do miasta Mozarta zaparkowaliśmy na wschodnim brzegu Dunaju i stamtąd już na dwóch kółkach ruszyliśmy do centrum. Odwiedziliśmy w ten sposób najważniejsze punkty miasta, wliczając w to starówkę, budynek opery, pałac Hofburg, ratusz oraz pałac Schonbrunn, gdzie spotkałem się z rodzinką, podczas gdy pozostała część naszej ekipy udała się w dalsze rowerowe zwiedzanie miasta. Spotkaliśmy się ponownie około godziny 16.30, skąd ruszyliśmy w kierunku Grazu, by niedługo potem przekroczyć granicę austriacko-słoweńską i następnie wjechać do Chorwacji, skąd mieliśmy już tylko trzy godziny jazdy do miejscowości Dramalj, która stanowiła naszą bazę wypadową. Jest to miejscowość położona niedaleko Rijeki, na chorwackim wybrzeżu, skąd jednak jest bardzo blisko też w góry, co dawało nam sporą elastyczność w wyborze aktywności na każdy dzień.
17.10.2021
Ponieważ wyjazd miał mieć charakter typowo rowerowy, w niedzielę większą, sześcioosobową ekipą ruszyliśmy na wycieczkę na dwóch kółkach. Nie mieliśmy sprecyzowanego planu, gdzie chcemy pojechać, więc początkowo zasugerowaliśmy się propozycją z czeskich map. Te pokierowały nas początkowo mało uczęszczaną ścieżką przez najbliższe pasmo górskie, wjeżdżając prawie z poziomu morza na wysokość ok 300m. Stamtąd zjechaliśmy (a właściwie sprowadziliśmy rowery na plecach) do miejscowości Tribalj, położonej tuż nad jeziorem o tej samej nazwie (Tribaljsko Jezero). Stamtąd wyruszyliśmy pod górę w kierunku dawnej twierdzy św. Stefana, która znajduje się na wysokości 207m, nieopodal miejscowości Drivenik. Stąd już nie asfaltem, ale znów rzadko uczęszczanymi ścieżkami ruszyliśmy w pobliskie góry, znów wylewając siódme poty na podjazdjach o kosmicznych nachyleniach. W międzyczasie kolegę ugryzła pszczoła, a ponieważ jest on uczulony na jad tych owadów, musieliśmy chwilę odczekać aby sprawdzić, jak zareaguje. Pomogliśmy mu też wycisnąć żądło, a przechodząca w pobliżu Chorwatka zaoferowała pomoc w dezynfekcji lokalnym wyrobem. Niestety jeden kieliszek, który przyniosła nie wystarczył na pięcioosobową grupę i w efekcie zanim kieliszek dotarł do poszkodowanego, pozostało mu tylko palcem wysmarować resztki rakiji, które pozostały w kieliszku. Chyba nie do końca dobrze zrozumieliśmy na czym miała polegać dezynfekcja, ale najważniejsze, że rakija wszystkim wybitnie smakowała.
Niedługo potem ruszyliśmy w dalszą drogę już po dukcie znacznie lepszej jakości, miejscami utwardzonym i zabezpieczonym na wirażach, co sugeruje, że przemieszczają się po nim również samochody terenowe. Nie dojechaliśmy jednak do głównej drogi, którą prowadzi znany rowerowy (i pieszy) szlak Via Adriatica. Zamiast tego lokalnymi ścieżkami, przypominającymi nasze single tracki (choć znacznie trudniejszymi) zjechaliśmy do miejscowości Hreljin, skąd asfaltami zjechaliśmy do miasta Bakar, gdzie wbiliśmy się w główną drogę prowadzącą wybrzeżem i dojechaliśmy do miejscowości Bakarac, gdzie zrobiliśmy sobie krótką przerwę w tutejszej knajpce o wdzięcznie brzmiącej nazwie Cafe Melina. Wypiliśmy tutaj po chmielowym izotoniku z pięknym widokiem na pobliską marinę i ruszyliśmy dalej. Żeby jednak nie wbijać się asfaltem w szeroki trawers pobliskiego wzgórza (z najwyższym punktem o nazwie Biljin na wysokości 273m), ruszyliśmy skrótem szutrowymi drogami przez góry. Dotarliśmy tym samym na przedmieścia miejscowości Kraljevica i dalej potem aż do mostu prowadzącego na wyspę Krk. Tu jednak nie wjeżdżaliśmy na most, a znaleźliśmy polną drogę prowadzącą dalej w kierunku miejscowości Jadranovo. Wjechaliśmy zatem na nią i ruszyliśmy na południowy wschód, by po chwili w przysiółku o miejscowości Grmalj dotrzeć do głównej drogi – tej samej, którą zjeżdżaliśmy z Bakara. Wjechaliśmy na nią i niedługo potem dojechaliśmy do Jadranova, gdzie zatrzymaliśmy się na tutejszej plaży, przypominającą swoim białym piaskiem te znane z folderów dotyczących Malediwów.
Po szybkiej kąpieli w morzu ruszyliśmy w dalszą drogę poprowadzoną bardzo efektowną ścieżką nad samym wybrzeżem najpierw w kierunku naszej mety w Dramalj. Nie zostaliśmy jednak w tej miejscowości, a ruszyliśmy dalej do Crikvenicy, gdzie znaleźliśmy restaurację, w której mogliśmy zjeść kolację. Po kolacji pozostało już tylko wrócić do naszej chatki. Koniec końcow trasa zamknęła się w 60km i ponad 1200m przewyższeń mimo, że nie wjechaliśmy wyżej niż na 530m.
18.10.2021
Chcąc odpocząć od roweru następnego dnia zdecydowaliśmy się na wspinanie w położonym dość blisko sektorze Vela Plesa. Mieliśmy tam z naszej chatki niespełna godzinę drogi, a opis sugerujący mnogość łatwych dróg z „rekreacyjnym” wspinaniem skutecznie nas przekonał. Dość powiedzieć, że nikt z nas przez ostatni rok nie wspinał się w skałach, więc trzeba było pewne rzeczy sobie przypomnieć, a nic do tego nie nada się lepiej niż jakieś łatwe czwórki, czy piątki.
Po dotarciu na parking okazało się, że choć znajdujemy się dość wysoko (ok 800m), to jednak jest relatywnie ciepło, jak na tę porę roku. Pogoda dopisywała i w pełnym słońcu ruszyliśmy w kierunku skały, która okazała się po prostu skalną zerwą szczytu o tej samej nazwie (Vela Plesa, 922m). Na szczyt ten można też wejść ze ścieżki prowadzącej pod skałę, co też uczyniliśmy po wspinaniu. Zanim jednak do tego doszło, trzeba było przygotować nie tylko miejsce do wspinania, ale i miejsce do opieki nad szkrabami, które przyjechały tu razem z nami. Zapowiadał się prawdziwie rodzinny, rekreacyjny wspin.
Szybko też odnaleźliśmy się w topo zamieszczonym na portalu 27crags i zaczęliśmy się wstawiać rozgrzewkowo w pierwsze drogi. Skrajna od lewej, nazwana pieszczotliwie Baby była typowo szkoleniowa i wyceniona na ledwie 3, ale dla wielu była to znakomita okazja, żeby w ogóle przypomnieć sobie na czym polega wspinanie. Ja wstawiłem się na początek w nieco trudniejszą drogę o nazwie Tomislavov wycenioną na 4+. Wspinanie w tutejszej skale było dość przyjemne. Skała bowiem była zupełnie niewyślizgana, sugerując, że mimo wszystko nie jest to zbyt popularny rejon. Droga mnie nieco zaskoczyła nie tyle trudnością, co długością i gdy okazało się, że mam jeszcze dwie wpinki do stanowiska i tylko trzy ekspresy, nieco zwątpiłem. Na szczęście w stanowisku był już jeden ekspres, więc wystarczyło dołożyć jeden swój, ale szpeju starczyło „na styk”. Potem dopiero sprawdziłem, że większość dróg tutaj ma 22-25 metrów, co zmusza do wzięcia ze sobą większej liczby eksów. Ponieważ mieliśmy tylko dwie liny, a chętnych do wspinania było więcej, zanim wszyscy przewspinali dwie pierwsze drogi, zrobiło się już na tyle późno (i głodno), że trzeba było się zwijać J Rejon jednak pozostawił po sobie bardzo dobre wrażenie i na pewno jeśli jeszcze kiedyś będę w okolicach Rijeki, będę chciał tutaj wrócić. Nie tylko dla wspinania, ale też dla fantastycznych widoków ze szczytu na okoliczne pasma górskie, jak i na zatokę i majaczacą w dali Rijekę. Jedyny minus to bliskość motocyklowego toru wyścigowego, gdzie chyba akurat odbywały się jakieś jazdy testowe bądź treningi i mimo, że wydawało się, że jesteśmy w bezpiecznej odległości, to jednak docierały do nas ryki silników ścigających się maszyn.
19.10.2021
Po dniu odpoczynku od siodła, znów zdecydowaliśmy się usiąść na rower i tym razem wybraliśmy się na oddaloną dosłownie o kilkanaście kilometrówwyspę Krk, która, przynajmniej zdaniem mapy.cz obfituje w trasy na rower górski. Dojechaliśmy samochodami do miasteczka Omisalj, gdzie na parkingu zostawiliśmy rowery i ruszyliśmy w kieruku miasteczka Nijvice. Początkowo nieco bładziliśmy, ale w końcu znaleźliśmy właściwą ścieżkę, którą w pewnym momencie zagrodziły nam… tutejsze krowy. Udało się jednak bezpiecznie obok nich przejechać i kontynuować podróż. To, co rzucało się w oczy, a w zasadzie w nozdrza, to charakterystyczny zapach gazu, którego ogromne magazyny znajdują się na wybrzeżu wyspy Krk.
W miasteczku Nijvice zrobiliśmy sobie krótki postój na kawę w pobliskiej kawiarni z ładnym widoczkiem na zatokę i tutejszą marinę. Dalej ruszyliśmy na południe wyspy w kierunku miasta Krk, gdzie dotarliśmy wczesnym popołudniem. W międzyczasie jeszcze jeden z naszych złapał kapcia, co wymusiło nieplanowany postój. Na szczęście potem mieliśmy bardzo fajny, długi zjazd do Krk. Dość późna, mimo wszystko godzina, sprawiła, że musieliśmy trochę zmienić plany. Z początkowej wizji dojechania na samo południe wyspy aż do Starej Baski, musieliśmy zrezygnować. Zwłaszcza, że chcieliśmy jeszcze tu w Krku zjeść obiad. Trafiliśmy do pizzeri z ładnym widoczkiem na zatokę i spędziliśmy tam około godziny.
Po obiedzie ruszyliśmy na wschód w kierunku miasteczka Vrbnik. Zamiast jednak ruszyć na trasy MTB, tym razem zdecydowaliśmy się podjechać asfaltami. Zdawaliśmy sobie bowiem sprawę, że godzina jest coraz póżniejsza, a nie chcieliśmy pedałować po ciemku. Czekał nas teraz solidny asfaltowy podjazd zboczami wzgórza Melinjak (172m) by następnie zjechać do miejscowości i dalej kierować się już rowerową (choć wyasfaltowaną) ścieżką w kierunku zatoczek Uvala Drestelna i Uvala Melska. Okolica ta jest bardzo malownicza i co chwila zatrzymywaliśmy się na sesje zdjęciowe. Czas jednak nas gonił i musieliśmy wracać na północ. Ruszyliśmy zatem w kierunku miejscowości Gostinjac, gdzie czekał nas jeszcze jeden wytężający podjazd. Chociaż wysokości bezwzględne na wyspie Krk nie są jakieś spektakularne, to jednak suma przewyższeń na całej trasie już na ten moment przekroczyła 1000m, a w siodle mieliśmy już ponad 50km. Po minięciu miejscowości Hlapa czekał nas bardzo przyjemny, długi zjazd aż do Soline nad zalewem o tej samej nazwie. Skojarzenia z bieszczadzką Soliną nasuwały się same 😉 Stąd mieliśmy już tylko kilka kilometrów do Omisalj, gdzie solidnie zmęczeni dotarliśmy chwilę potem. Licznik zatrzymał się na 68 kilometrach i niespełna 1100 metrów przewyższeń z całej trasy.
20.10.2021
Po przejechaniu na rowerze w sumie ponad 120 kilometrów w dwa dni (i ponad 2200m przewyższeń) uznałem, że mam dość roweru i potrzebuję innych form aktywności. Zgrało się to z oczekiwaniami reszty ekipy, która w środę chciała jechać zobaczyć Jeziora Plitwickie – podobno must see dla każdego podczas wizyty w Chorwacji. Początkowo byłem temu niechętny, ale ostatecznie dałem się przekonać i dość dużą, 9-osobową ekipą ruszyliśmy na północny wschód w kierunku granicy chorwacko-bośniackiej, by zobaczyć ten niezwykły cud natury. W pobliżu jezior naszym oczom ukazał się też dumnie wznoszący się nad okolicą szczyt Gola Pljesivica (1646m), którego ośnieżona kopuła szczytowa wręcz błyszczała na tle pogodnego nieba. Szczyt ten jest ogólnie dostępny szlakiem turystycznym startującym z miejscowości Korenica i jego podnóża.
Dotarliśmy na miejsce około południa. Zdecydowaliśmy się na 8,5 kilometrową trasę ze względu na fakt, że byliśmy tutaj bardzo rodzinną ekipą. Na początku ścieżka prowadzi ostro w dół do pierwszych jezior, by pokierować następnie w kierunku najwyższego tutejszego wodospadu, który jest też chyba największą tutejszą atrakcją. Stamtąd ruszyliśmy w kierunku kolejnych jezior by po chwili dotrzeć do miejsca, które wymuszało postój. Dotarliśmy bowiem do największego jeziora, którego nie można obejść, ani tym bardziej pokonać wpław. Musieliśmy poczekać na łódkę, która miała po nas przypłynąć i przetransportować nas na drugi brzeg. Czas podróży łódką dłużył się niesamowicie, ale wreszcie udało się z niej zejść i dalszą część trasy pokonać już na własnych nogach.
Druga połowa trasy miała już inny charakter. Praktycznie cały czas prowadziła ona do góry. Nie były to jednak jakieś dramatyczne przewyższenia, a fakt, że co chwila mijaliśmy kolejne jeziora, kaskady i wodospady sprawiały, że wycieczka wcale nie była męcząca. Zwłaszcza, że Jeziora Plitwickie jesienią wyglądają naprawdę zjawiskowo, gdzie do naturalnych walorów estetycznych należy dołożyć jesienną, złoto-pomarańczową kolorystykę. Po niespełna godzinie dotarliśmy do końca trasy, skąd miało nas odebrać coś na kształt połączenia kolejki z autobusem. Po doczekaniu się na swoją kolej, ruszyliśmy tą śmieszną kolejką w dół, by na parking dotrzeć po około 10 minutach, skąd rozpoczęliśmy drogę powrotną do Dramalj.
21.10.2021
Od czwartku pogoda miała się generalnie zepsuć, dlatego specjalnie też nie spieszyliśmy się ze zrywaniem się z łóżek skoro świt. Problem tylko taki, że wcale pogoda zepsuć się nie chciała i koniec końców czas do południa został stracony. Zebrałem się jednak w sobie i wraz z Łukaszem ruszyliśmy w inny rejon Chorwacji – góry Ucka na Półwyspie Istria. Naszym celem była stacja narciarska Poklon, znajdująca się niedaleko miasta Opatija. Stacja ta znajduje się zaskakująco wysoko (ok 900m), co oznaczało, że po dotarciu na miejsce startując z poziomu morza można było się spodziewać znacznego spadku temperatur. Chociaż wyjeżdżając pogoda była jeszcze całkiem znośna, to jednak parking będący miejscem docelowym, znajdował się już w całości w chmurach.
Łukasz ruszył na rower, podczas gdy ja zdecydowałem się na trekking. Moim celem był najwyższy szczyt pasma Ucka – Vojak (1401m) Ruszyłęm szlakiem Via Adriatica, który wielokrotnie przecinał drogę asfaltową, którą –co ciekawe, można również dojechać na szczyt wspomnianego Vojaka. Na szczyt dotarłem po około godzinie pokonując blisko 500m przewyższenia. Znajdują się tam instalacje radiowo-telekomunikacyjne oraz wieża widokowa, z której jednak nie było absolutnie nic widać. Niebo bowiem szczelnie zasnute było chmurami, z których padała też mżawka. Po zejściu z osłoniętej partii wierzchołka zaatakował mnie wściekle wiejący od zachodu wiatr, dlatego czym prędzej musiałem zejść z kopuły szczytowej i schować się w lesie. Dalej ruszyłem w kierunku miejscowości Mala Ucka, skąd ścieżką rowerową ruszyłem na zachód, gdzie również prowadzi fragment Via Adriatica, który doprowadza aż do stacji Poklon, gdzie mieliśmy zostawione auto. Ja jednak nie chciałem iść najkrótszą drogą, ale jeszcze odbiłem w prawo w kierunku wierzchołka Babin Grab (1011m). Dalsza część trasy prowadziła łagodnym zejściem aż dotarłem do rozdroża szlaków na wysokości ok 650m. Tutaj skręciłem w lewo, udając się już w kierunku Poklonu. Pogoda psuła się z minuty na minutę i tutaj już rozpadało się na dobre. Zanim jednak miałem dotrzeć do Poklonu, czekało mnie naprawdę harde podejście na wierzchołek Grnjać (850m), typowe dla podejść w Górach Suchych i Kamiennych. Ze szczytu rozpościerał się widok na góry Ucka i majaczący w dolinie Zalew Rijecki. Chociaż padało coraz mocniej, to jednak chmury się nieco podniosły, dzięki czemu udało się zaobserwować kawałek tutejszej panoramy.
Ze szczytu błyskawicznie ruszyłem na dół, bo pogoda nieustannie się psuła i już regularnie padało. Niestety wszystko co najgorsze, miało dopiero przyjść. Po zejściu do rozwidlenia szlaku okazało się, że dalsza jego część jest rozorana przez pojazdy leśnej służby. Nie dość, że nie było widać, dokąd iść, bo lało, to jeszcze droga była rozjechana i dalsze poruszanie się oznaczało de facto taplanie się w błocie. Jakimś cudem idąc z cały czas właczoną nawigacją, dotarłem w pobliżu zabudowań, które na mapie były opisane jako Rancho Bubach. Niestety dalszy szlak prowadził przez teren rancza, a wejścia na nie pilnowały trzy dość wyszczekane psy. Nie mając specjalnie wyboru, musiałem przejść okrężną drogą, ale koniec końców wyszło mi to na dobre, bo znalazłem ścieżkę, która choć na mapie była zaznaczona jako wąziutka ścieżyna, to jednak okazała się bardzo szeroką i utwardzoną drogą, którą dotarłem już prawie do Poklonu. Jeszcze pod koniec musiałem się przebić przez pastwisko pełne krów, gdzie ścieżka zanikała, ale udało się z pomocą nawigacji dotrzeć do parkingu, gdzie Łukasz już na mnie czekał. Obaj przemoczeni i przemarznięci wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy w drogę powrotną. W sumie wyszła mi trasa na ok 15 km i równiutkie 900m przewyższeń, co jak na tak krótki dystans dawało całkiem srogą wyrypkę.
22.10.2021
Ostatniego dnia podczas naszego pobytu w Chorwacji pogoda zepsuła się na dobre. Padało od rana i miało padać do wieczora. Dlatego znaleźliśmy sobie sposób, jak zagospodarować dzień i ruszyliśmy w kierunku jaskini Lokvarka, największej jaskini dostępnej turystycznie w Chorwacji. Ruszyliśmy do Hreljina, gdzie skręciliśmy w górską drogę numer 5063, którą mieliśmy dotrzeć aż nad Jezioro Bajer, gdzie znajduje się zresztą bardzo dużo ścieżek rowerowych. Początkowo to właśnie to miejsce chciałem traktować jako bazę wypadową do naszych rowerowych wycieczek po Chorwacji, ale okazało się, że należy tę bazę zostawić na kolejny wyjazd. Droga okazała się bardzo kręta i momentami niebezpieczna, zwłaszcza na niestrzeżonych przejazdach kolejowych, gdy widoczność nie przekraczała 5 metrów. Szczęśliwie dotarliśmy na parking obok kasy biletowej, gdzie należy kupić bilet wstępu do jaskini. Przy kasie pani powiedziała nam, że godziny wejść są o pełnych godzinach, dlatego mieliśmy jeszcze chwilę czasu. Wykorzystaliśmy go, aby podejść na pobliski punkt widokowy, skąd rozpościera się ładny widok na miasteczka Lokve, Homer i Jezioro Lokvarsko. Wrażenie robi też pobliska autostrada która w wielu miejscach jest podparta olbrzymimi filarami.
Okazało się, że nasza piątka była jedynymi osobami, które wchodziły do jaskini w tej godzinie, dlatego pani przewodnik mogła skupić się wyłącznie na nas i opowiadać nam o jaskini w języku angielskim. Jaskinia ma sześć odkrytych poziomów, z czego cztery są dostępne turystycznie dla zwiedzających. Każdy poziom oferuje inne widoki i atrakcje. Zwiedzanie całości trwa zaś około 45 minut plus ostatni kwadrans, który służy głównie robieniu zdjęć w drodze powrotnej na powierzchnię. Pogoda na zewnątrz była taka, że w jaskini bądź co bądź, było bardziej sucho niż na zewnątrz.
Po wyjściu z jaskini ruszyliśmy w drogę powrotną, zatrzymując się jeszcze w restauracji na przedmieściach Rijeki. Był to ostatni akcent podczas podróży do Chorwacji.