Na Bożocielny weekend w 2018 roku wybraliśmy się w składzie ja, Aron, Kurek i Przecier do leżącego pod Wiedniem Hohe Wand. Chodziło o znalezienie miejsca, gdzie możnaby się fajnie powspinać, a gdzie nie trzeba walić wielu kilometrów. Ponadto Aron dogadał się z przedstawicielami KW Opole, których poznał podczas zawodów drytoolowych w Lutyni, że ci również tam będą. Była więc okazja nie tylko do powspinania się, ale również i do integracji.
W planach mieliśmy zarówno wspinanie sportowe, jak i przede wszystkim wielowyciągowe. Dla mnie miała to być absolutna pierwszyzna. Przecier dotychczas raz wspinał się wielowyciągowo na chyba ledwie jednej, trzywyciągowej drodze, więc on również był nowicjuszem. Aron jednak z Kurkiem mieli być końmi pociągowymi obu zespołów i prowadzić większość wyciągów.

Na camping w Hohe Wand dotarliśmy w środę późnym wieczorem, a w zasadzie to już w nocy. Rozbiliśmy namiot i poszliśmy niemal od razu spać, krótko tylko analizując otrzymane od Grześka z KW Opole topo. W czwartek musieliśmy bowiem wstać bardzo wcześnie, jeśli chcielismy uniknąć mozolnego podejścia pod ścianę w najbardziej palącym słońcu.

Czwartek, 31.05.2018
Rano po wcale nie szybkim śniadaniu ustaliliśmy, że Aron ze mną wstawimy się w drogę Traum und Wirklichkeit za 6+, podczas gdy Kurek z Przecierem wstawiali się w drogę Drachgrat schwer za 5+. Obie te drogi biegną równolegle obok siebie, a tak przynajmniej wskazywało topo. Istniała zatem szansa, że przynajmniej chwilami będziemy mogli siebie widzieć. Nasza droga miała sześć wyciągów, a równoległa – osiem.

Wystartowaliśmy zaraz po ósmej na szlak, ale pobłądziliśmy trochę podczas podejścia, więc koniec końców dość późno zameldowaliśmy się pod skałą. Wreszcie jednak wystartowaliśmy. Początki dróg były nieco od siebie oddalone, ale po pierwszym wyciągu już mogliśmy się widzieć. Obie drogi zaczynały się od podobnych trudności w granicach 4+/5, choć na dwa wyciągi na drodze Drachgrat przypadł tylko jeden na Traum und Wirklichkeit. Następny fragment jednak był już nieco trudniejszy na naszej drodze, gdzie kolejne dwa wyciągi cały czas trzymały trudności rzędu 5+, podczas gdy na drugiej drodze trudności były o jeden stopień niższe. Po naszym drugim wyciągu spotkaliśmy się z drugim zespołem niemal na wyciągnięcie ręki.


Kolejne dwa wyciągi na drodze Kurka i Przeciera teoretycznie nawet nie wymagały liny, bo trudności nie przekraczały 3. Tymczasem na naszej drodze po łatwym trzecim wyciągu, pojawiły się pierwsze poważniejsze trudności – mała przewieszka, a potem przejście po rajbungu, w którym brakowało chwytów. Wycenione to zostało na 6+ i trzeba przyznać, że miałem tam dość ciepło. Aron jednak trzymał mnie krótko, więc nawet jak latałem to niedaleko.


Po wyjściu z tego wyciągu nasze drogi się skrzyżowały. Chłopaki przeszli nieco na lewo w kierunku wyraźnego filaru na wyciąg za 5+, podczas gdy my łatwym trawersem za 3 dotarliśmy pod ostatni wyciąg na naszej drodze. Tu jednak musieliśmy długo czekać, aż zespół, który szedł przed nami skończy wyciąg. W zasadzie to na każdym stanowisku musieliśmy czekać, aż następny wyciąg się zwolni. Przez to straciliśmy sporo czasu i droga koniec końców zajęła nam cały dzień. Ale wracając do wydarzeń po piątym wyciągu – chłopakom z drugiego zespołu zostało juz tylko pokonanie zacięcia za 5+ i dojście do stanu, w którym łączyły się dwie drogi. Z tego zaś miejsca mieli już łatwą wspinaczkę (4-) na szczyt.


Nas zaś czekał 50 metrowy wyciąg, trzymający na pierwszych ok 30 metrach szóstkowe trudności (wchodzące nawet w 6+) i puszczający w łatwy teren dopiero przed samym wierzchołkiem. Trudności wynikały głównie z faktu, że wspinaliśmy się tutaj po płycie, na której brakowało naturalnych chwytów, a ponadto miejscami ciekła tam woda. Wyciąg ten wymagał zastosowania wiekszości znanych mi technik wspinaczkowych. Począwszy od skradania typowego dla połogów, przez klinowanie w rysach, a na fragmentach „na rozpieraczkę” skończywszy. Już widząc jakie Aron ma problemy na tym wyciągu wiedziałem, że czekają mnie tu duże problemy. Co tam się naodpadałem, to moje. Co się wpinałem lonżą do ringów, to też moje, ale jakoś udało mi się pokonać największe trudności na tym wyciągu. W międzyczasie po mojej lewej stronie pojawił się inny polski zespół, który prawdopodobnie robił drogę Drachgrat loght za 4-. Końcówkę wyciągu, mimo że łatwa (3) pokonałem już chyba tylko siłą woli, bo wczesniejsza walka wyssała ze mnie wszelkie siły. Chłopaki z drugiego zespołu już oczywiście dawno byli w restauracji i wychylali piwko.

My zaś dopiero byliśmy na szczycie. Teraz trzeba było jeszcze znaleźć drogę na dół. Na szczycie dołączyliśmy do zespołu, który nas tak spowalniał. Okazało się, że to też chłopaki z KW Opole. Zrobiliśmy sobie jeszcze krótki spacer przez tamtejszy taras widokowych (Hohe Wand Skywalk) i dopiero wspólnie w czwórkę ruszyliśmy na dół, mijając restaurację i rozpoczynając zejście. Niestety chyba trochę pobłądziliśmy i w efekcie weszliśmy w dość trudny żleb, którego pokonywanie w dół na pewno nie było przyjemne. Wspólnie wyceniliśmy je przynajmniej na 1, a może nawet 1+ lub miejscami 2-. Po około 40 minutach dotarliśmy już do łatwiejszego, oznakowanego terenu, skąd wygodną scieżką ruszyliśmy na dół do parkingu, gdzie dotarliśmy już niemal o zachodzie słońca.

Wieczorem zaś zrobiliśmy sobie grilla i integrowaliśmy się z przedstawicielami KW Opole, snując plany wspinaczkowe na następny dzień, które jednak miały zostać dość brutalnie zweryfikowane.
Piątek, 01.06.2018
Po integracji z poprzedniego dnia ciężko było nam wstać wcześnie, więc zwlekliśmy się z łóżek jakoś dopiero koło ósmej. Widok zza namiotu pokazał jednak, że chyba nie było co się tego dnia spieszyć. Co prawda jak na razie panowała totalna lampa, ale już od północy widać było nadciągające grube, ołowiane chmury, z których można było się spodziewać w każdej chwili konkretnej pompy. Zjedliśmy zatem śniadanie i wyczekiwaliśmy najgorszego, siedząc pod dachem tamtejszej altanki, gdzie znajduje się łazienka. Lunęło dopiero koło południa, choć i tak wystarczająco wcześnie, aby nastraszyć tych, którzy wyszli rano i nie zdążyli skończyć swojej drogi. W miarę jak opad postępował obserwowaliśmy schodzących z góry, przemokniętych do suchej nitki wspinaczy. Co sprytniejsi, porozbierali się niemal do naga, tak aby przemoczyć jak najmniej ciuchów. Napotkaliśmy również naszych przyjaciół z KW Opole, których również ulewa nie oszczędziła.

Przestało padać dopiero około 15. Ponieważ jednak wszystko było zalane, nie było szans na wspinanie się tego dnia. Jedyne co nam zostało to krótki spacer po okolicy. Wizyta w pobliskim sklepie i wycieczka dookoła Hohe Wand. Zajęło nam to może z półtorej godziny, a po powrocie znów należało sobie zorganizować czas. Tego dnia jednak nie chcieliśmy się bawić aż tak agresywnie jak poprzedniego, bo na następny dzień prognozy były dość obiecujące i była szansa, że może udać się coś powspinać.

Sobota 02.06.2018
Następny dzień przywitał nas nienajgorszą pogodą. Nie było tak upalnie jak przez poprzednie dni i nie było też jakoś super pogodnie. Na spokojnie zjedliśmy śniadanie i zasięgliśmy języka u Grześka, gdzie można się tego dnia powspinać. Ostatecznie nasz wybór padł na sportowe wspinanie w OTK Klettergarten, gdzie trzeba było podjechać kilka kilometrów autem. Zebraliśmy się zatem wczesnym przedpopołudniem i ruszyliśmy na parking, gdzie trzeba było zostawić auto.

Na miejscu spotkaliśmy bardzo dużą grupę Węgrów, którzy oblepili wiekszość ciekawych dróg. Nam zostały tylko skrajne drogi na końcu rejonu, gdzie skała opadała już stromym urwiskiem. Na rozgrzewkę wstawiliśmy się w drogę Rechte Var za 4+, która poza jednym trudniejszym momentem, w którym trzeba było mocno wyjść z lewej nogi nie sprawiła większych problemów. Potem na lewo od tej drogi, znaleźliśmy równolegle poprowadzoną linię Kurzer Kamin za 5, która jednak w końcowym fragmencie drogi była zalana wodą, więc trzeba było przetrawersować od przedostatniej wpiny do poprzednio robionej drogi i z tamtego stanowiska zjechać. Ja jednak na tę drogę się nie porwałem widząc, jaka była walka z utrzymaniem równowagi na mokrej i śliskiej płycie. Spróbowałem za to swoich sił na sąsiedniej Quellenkante, ale urobiłem zaledwie jedną wpinkę. Dopiero po zejściu zorientowałem się, że wycena tej drogi to 8- co mogłoby tłumaczyć moje problemy z jej przejściem. Kurek doszedł na niej do stanu pośredniego, a Aron skończył. Warto odnotować, że trudność 8- jest właśnie do tego pośredniego stanu. Wyżej droga przechodzi w drogę Sacramento o wycenie 7+/8-.

Potem szukaliśmy czegoś bardziej z lewej strony, ale tu wszystko było oblegane przez wspomnianych Węgrów. Skończyło się zatem tylko na poprowadzeniu przez Arona drogi Sonnenfinsternis za 7+, która prowadziła bardzo fajnym okapem, a po wyjściu z niego trawersem w prawo w kierunku ostrej krótkiej grańki.

Była to ostatnia, jak się potem okazało, droga, którą urobiliśmy (a przynajmniej niektórzy z nas…) w tym miejscu. Węgrzy cały czas ćwiczyli różne manewry na obleganych przez siebie drogach i nie było widoków, aby mieli je w sensownie skończonym czasie zwolnić. Poza tym zauważyliśmy nadciągające tym razem od południa chmury i uznaliśmy, że najlepszym rozwiązaniem będzie po prostu zawinięcie się i powrót do Polski.